Co dalej?

Takie pytanie wraca i wraca.

Co dalej? Jak żyć po przekroczeniu tej granicy, kiedy człowiek staje się mniej widzialny? Kiedy nie nadążasz za młodszymi, kiedy bycie indywidualnością zaczyna być postrzegane nie jak odwaga i wartość, ale jak dziwaczność? Kiedy stajesz się przeźroczysta dla większości mężczyzn?

Wszystko mija.

Nie wiedziałam tylko, że tak szybko. Że to już.

Image result for beautiful spiritual woman

 

A może to nie jest kwestia tego, że mija. Tylko tego, że człowiek zaczyna „widzieć”? Widzieć bezsens różnych czynności, zależności, starań.

Kiedy człowiek zaczyna chcieć żyć SWOIM życiem, być sobą, przestać tak bardzo starać się. Przestać wciągać brzuch, chodzić w niewygodnych ciuchach, aby przyciągnąć spojrzenia lub zrobić wrażenie kobiety sukcesu. Być najlepszym, najbardziej chcianym i pożądanym. Kiedy człowiek zaczyna widzieć, że jego znajomości są puste. Bez sensu. Nic nie wnoszą, nawet nie dają radości chwilowej – ot, towarzystwo do spędzania czasu. Które cię chce, ale pod warunkiem – że się dostosowujesz, mówisz, co chcą usłyszeć, albo kiedy będziesz wyglądała, jak tysiąc dolarów w połączeniu z Joanną Krupą.

Jeszcze nie tak dawno, myślałam, że to tak ważne, aby mieć duży krąg znajomych, adoratorów, których można zaprosić na urodziny, spędzić z nimi sylwestra. Ale ostatnio – po spotkaniach z niektórymi znajomymi, stwierdzam, ze to była strata czasu. Nic nie wnoszące spotkanie. Chyba rozumiem Jacka Santorskiego, który powiedział, że w pewnym wieku wykreślił 70% znajomych ze swojego kalendarza. I ja też. Zostawiam tych, z którymi po prostu czuję się dobrze. I tych, dla których CHCE mi się zostawić mój świat wewnętrzny. Na wiele spotkań po prostu nie chce mi się iść. Te puste gadki o niczym. Wolę zostać ze sobą sama. I czytać, oglądać seriale nawet. Nie sztuczna, taka jaka jestem. Zwykła. Ze swoim życiem duszy.

Lubię swoje towarzystwo. I życie. I to jak go spędzam.

A ludzie mnie coraz bardziej męczą. Wyżerają energię. Rzadko kiedy spotykam kogoś, kto coś wnosi w moje życie. Z kim jest po prostu dobrze.

I tak własnie postanowiłam. Koniec oddawania czasu na nic nie znaczące znajomości i spotkanie pod tytułem „bo tak trzeba, nie ma co siedzieć w domu”.

To takie pierwsze postanowienie drugiej połowy mojego życia:

  • kiedy spotkanie z drugim człowiekiem nie daje mi radości lub czegoś nowego nie wnosi, po prostu, nie spotykam się z nim, wolę swoje własne towarzystwo.

Bogaty świat

Bliska mi osoba, ostatnio, zwróciła mi uwagę, abym tyle nie mówiła o „taniości”, bo to wstyd.

Zatkało mnie. O co chodzi. Ale mogę nie do końca rozumieć motywy, ponieważ ta osoba żyje w bardzo bogatym świecie. Styka się na co dzień z problemami, czy zmienić odkurzacz – robot na taki z jeszcze wyższej półki – do którego można mówić. Stać mnie by było na taki odkurzacz, ale zupełnie, absolutnie nie widzę sensu. Wszyscy narzekamy na brak ruchu. Można go mieć – za darmo i pod reką, wystarczy złapać za odkurzacz i odkurzyć mieszkanie. Ale niektorzy wolą kupić odkurzacz – robot i iść na płatny fitness. Oczywiście odkurzacz jest tu tylko przykładem. Może akurat komuś być rzeczywiście potrzebny. Ale jest mnóstwo takich rzeczy, które nie sa niezbędne, raczej są po prostu modne i większość z nas „musi je mieć”.

Znalezione obrazy dla zapytania konsumpcjonizm

Chyba zderzyłyśmy się. Wartościami.

Odkurzacz do rozmowy nie jest  w ogóle w strefie moich zainteresowań. Uważam go za zbytek i niepotrzebne nakręcanie konsumpcjonizmu.

Własnie. Konsumpcjonizm. Zawładnął światem i umysłami ludzi w pełni. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, w podążając w tym kierunku coraz bardziej odcinamy się od korzeni. Od bliskości z naturą. Od słyszenia siebie. Tworzymy sztuczny świat, pozbawiony refleksji, naturalnego wysiłku. Najczęściej wykorzystywane są masy ludzi z biednych stref świata, do tego, aby „lepsza” część ludzkości mogła zastąpić ostatni bezsensowny gadżet, następnym.

Jak może słyszeć siebie ktoś, dla kogo wystawienie na stół wina włoskiego, o powszechnie znanej i lubianej marce, jest wstydem? Wina, które pije wielu ludzi. Na rożnych poziomach rozwoju i zamożności.

Skąd takie podejście bierze się u ludzi?

Może po prostu brak poczucia własnej wartości. Który musi być wspierany przez gadżety, wino z wyższej półki. Czy obawa przez wykluczeniem ze swojego towarzystwa? Ale po co takie towarzystwo? Komu potrzebne?

Mnie na pewno nie.

Dla mnie świat prosty. Nieskomplikowany. Gdzie otwarte umysły i dusze wolne. Blisko zieleni i zwierząt. Z pasją w głowie. O ileż cudowniejsze jest patrzenie na śpiewające ptaki w pięknym naturalnym ogrodzie, niż w wypacykowanym hotelowym parku. Dużo łatwiej można usłyszeć siebie, swoj wewnętrzny głos, kiedy nie jesteśmy przysypani masą towarów wyporodukowanych dla zaspokojenia żądzy posiadania bogatszych społeczeństw.

Taka refleksja na dzisiaj.

 

 

 

ZAWIEDZIONE ZAUFANIE

Jak to się dzieje, że człowiek po wielu latach wciaż ma wrażenie, że nie zna ludzi. Że go zaskakują. Swoimi czynami, zachowaniem, wyborami. Jak to jest? Ile można sie uczyć ludzi? A czym jestem starsza, tym mam wrażenie, że mniej wiem.

Mamy jakies ramy – kark z tatuażami i łysy, to pewnie agresywny pieniacz i trochę niebezpieczny. Kobieta w szarej, długiej spódnicy, okularach i mysich włosach, to pewnie nudna stara panna bez ikry. Takie etykietki. Ale okazuje się, że może w 6 przypadkach na 10 się sprawdzają. Ale te 4 pozostałe przypadki, to zupełnie, co innego. Wspomniany osiłek, to dobroduszny olbrzym, albo szalona pani naukowiec, która nie zwraca uwagi na wygląd. I inne takie.

Ale to jest takie trudne. Żyć. W takim świecie, gdzie nigdy nie wiesz, czego sie po kim spodziewać. Nawet po  najbliższych.

Nie raz w zyciu miałam takie wrażenie, że tej osobie moge zaufać bezgranicznie, do końca, na zawsze. I cóż się okazywało? Ano niespodzianka. Ten ktoś robił coś, czego nigdy bym się po nim, czy po niej nie spodziewała. Po prostu działał nie tak, jak mówił, obiecywał, przez lata pokazywał. Nagle wszystko odwracało się o 180 stopni. Jedna chwila, jakieś zdarzenie i już. A słyszałam: oddychać bez Ciebie nie mogę. Co więcej, czułam to i widziałam w codzienności. Myślałam, że to już na zawsze. Że mam swoją przystań. Że On też. I nagle okazuje się, że może oddychać beze mnie i to pełną piersią. Ból był przeogromny. Bo to był ból zawiedzionego zaufania. Zawiedzionego serca, czy duszy.

Piszę tu o przypadkach, kiedy naprawdę zaufałam, powierzyłam swoje tajne obszary, słabości, „pokazałam brzuszek”. Wtedy najbardziej boli. Jak się traci zaufanie do ludzi, traci się sens życia.

Jak żyć po takim doświadczeniu. Co dalej.

No cóż. Trzeba przeżyć ból. Przecierpieć. Wypłakać. Nie ma sensu szukać tłumaczeń. Logicznego powodu do takiego, czy innego zachowania. Jedynym powodem jest zmienność. Wszystkiego w świecie. Też ludzi. Człowiek to istota składająca się milionów komórek. Mózg ludzki jest zbadany tylko fragmentarycznie. Nie znamy wszystkich jego możliwości i reakcji na bodźce zewnętrzne, czy nawet własne emocje. Nawet sami – mówiąc ‘będę przy Tobie do końca życia’ – dużo ryzykujemy. Znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono. Nie wiesz nigdy, jak zachowasz się w takiej, czy innej sytuacji, dopóki tej sytuacji nie doświadczysz osobiście.

To, co przeżyłam i co wysłuchałam od innych, skłoniło mnie do rozważań o tym, jak sobie radzić, aby się nie załamać, po takich przeżyciach. Szczególnie ludzie dobrzy, bardzo wrażliwi, ufni mają ciężko w takich sytuacjach. I doszłam do następujących wniosków:

  • Nigdy nie odwracaj się tylko do jednego człowieka. Nie zostawiaj całego świata dla jednego człowieka.
  • Utrzymuj kontakty z innymi, ważnymi dla Ciebie ludźmi. Rozprosz trochę swoją uwagę. Pozwoli to utrzymać zdrowy balans pomiędzy nadmiernym skupieniem się na tej ukochanej osobie, a swoimi innymi relacjami.
  • Zawsze utrzymuj główną uwagę na sobie. Na tym, co w Tobie. Niech to będzie Twój „pion”, od którego się odchylasz czasem, ale zaraz wracasz. Nawet będąc zakochanym, pamiętaj, aby wracać do siebie. Aby móc tego się trzymać, aby wiedzieć, gdzie jest ten „pion”, najpierw musisz dobrze poznać siebie, czego potrzebujesz, co lubisz, co nie – takie odkrywanie siebie najlepiej wychodzi, kiedy człowiek jest sam, wyciszony.
  • Mimo bycia w związku szczęśliwym, zatrzymuj niektóre obszary życia tylko dla siebie. Może wieczorny spacer we czwartki, wizyta w bibliotece, albo zakupy w piekarni będziesz robić zawsze samemu. Nie wszystko musicie robić razem. Nie oduczaj się przeżywania pewnych rzeczy samemu.
  • Dobrze mieć swoje pasje, hobby. To doskonale pionizuje i ratuje w trudnych emocjonalnie chwilach. Ale wiem, że nie wszyscy mają jakieś pasje. Wtedy bardzo rekomenduję zalecenia z punktu 4).
  • Kiedy dzieje się coś bolesnego, daj sobie prawo do odczuwania smutku. Ale nie za długo. Trudno podawać jakieś ramy czasowo – wszystko jest indywidualne i zależy od tego, co się zdarzyło. Ale taka mocna rozpacz niech nie trwa dłużej niż parę dni, maksymalnie 10. Przez ten czas pozwól sobie na wszystko, czego potrzebujesz, aby przeżyć smutek. Płacz, jedz, krzycz. Ale potem, zacznij trochę kontrolować swoja rozpacz, aby nie wpaść w stan depresji. Może wyznaczaj sobie czas, kiedy cierpisz – godzinę wieczorem? Może więcej i częściej. Ale niech to ma już jakieś ramy. I zacznij wychodzi do ludzi – nawet, jak Ci się nie chce. Albo skup na zwykłych obowiązkach – odkurzenie mieszkania, zakupy, szorowanie umywalki – skup się i myśl tylko o tej umywalce, kiedy ją szorujesz, o rysach, o kolorze, zapachu proszku. W ten sposób malutkimi kroczkami zaczynasz odwracać uwagę o przyczyny bólu.

Na koniec napiszę – czas wszystko leczy. I to jest absolutna prawda, sprawdzona.

Klimatyzowany świat

klimatyzowany świat

Szary dzień za oknem. Marne sny zbudziły mnie przed świtem. Ta niechęć do zderzenia się ze światem w taki dzień, który rozpoczął się tak ciężko.

Kolejny dzień w korkach, biegu, szarości tego miasta i pięknym biurze korporacji.

Niby wszycy tam pracują, skupieni są, ale wystarczy, ze człowiek zamknie oczy i wyciszy myśli i wtedy wyraźnie slychać hałas biura. Albo kiedy prąd zgaśnie. I ucichną klimetyzacje, komputery, drukarki, faxy, expresy do kawy, serwerownie, windy. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele szumu i hałasu jest obok nich. Tuż obok. Nie zdają sobie sprawy, jak powietrze z klimatyzacji najwyższych biurowców stolicy marnuje skórę, wzrok, włosy, płuca.

Pamietam, jak wyjechała na dwa tygodnie na wieś mazurską. Myłam twarz wodą zwykłą i prawie nie używała pudru. Co niemożliwe byłoby tutaj, w tej wielkomiejskiej kniei. I miałam cerę, jak mleko. Czasem, jak mleko z malinami, kiedy biegłam, skakałam, czy wygrzewałam się na słońcu. Czułam, jak inne powietrze wypełniało mi płuca, dawało siłę i radość życia. Karmiło jakoś świeżością.

Wiele razy zastanawiałam się, co powoduje moją niechęć tak częstą do rzeczywistości. Dochodziłam do wielu wniosków, ale te, które się przewijają w moich rozmyslaniach od lat, to głównie brak dotyku natury w tym murowanym otoczeniu, coraz bardziej pełnym szkła, metalu i szybkich samochodów, luksusu i gadżetów oddzielających ludzi od prawdziwego życia. Głównie właśnie natury i prostoty życia.

Oprócz tego od kilku lat czuję, że też praca w korporacji, nawet tak dobrej i ludzkiej jak ta – w jakiś sposób mnie ogranicza, powoduje, że nie jestem sobą. Nie oddycham pełną piersią. Nie żyję w pełni.

Ale jak się uwolnić, czym zająć, czym zarabiać na to życie. Poza korporacją – trudno będzie. Są ludzie, którzy odchodzą, zakładają firmy swoje i zbijają fortuny. Ale są do tego stworzeni. Ja nie. Ja mogłabym cos tworzyć, sama. To by mnie cieszyło, nadawało sens. Gdybym sama tworzyła i cieszyła tym świat.

 

Mglisty poranek a honor

mglisty poranek

 

Styczniowy mglisty dzień. Mglisty? Jak to brzmi! Zupelnie niezimowo. Ale własnie tak jest. Jakoś słotnie, sennie i dziwnie.

Mała w domu została – ferie zimowe sa. W tym roku jakoś wcześniej. Siedzi i czyta. Czyta horrorowate romanse z istotami w roli głównej, których każdy normalny człowiek się boi. Dzisiejsze dzieci, młodzież…Jacy są inni. Jakie inne mają zainteresowania, preferencje. Czasem tak zaskakujące. Czasem przerażające, gdzie dążymy. Dokąd zmierza świat.

Jaki będzie ten świat, kiedy oni przejmą stery. Kiedy oni będa decydować o ustawach, kredytach bankowych, antykoncepcji, programie edukacyjnym w szkołach, emeryturach i wojnach. Jaki będzie ten świat? Świat dzisiejszych dzieci. Wychowanych przez rodziców trzęsących się nad każdym zadrapaniem i robiących awanturę w szkole, jeśli nauczycielka podniesie głos na rozrabiające ich ukochane dziecko.

Dzieci, które nie znają znaczenia słów Bóg, honor, ojczyzna.

Nawet jeśli rodzice, dziadkowie uczą Boga. Uczą religii. Przy dzisiejszym dostępie do internetu, nieograniczonym dostępie do wiedzy, nauki i doświadczeń, nasze dzieci szybko znajdują argumenty na podważenie sensowności istnienia Boga, religii. Czasem trudno nie zgodzić się z ich wnioskami, a argumenty pod tytułem „bo matka ojciec tak mówi, że masz chodzić do kościoła i wierzyć”, „że wiary się nie analizuje” – już nie działają na naszą młodzież.

Walczyliśmy tyle lat o wolność. I prawo do szczęścia o samodecydowania. I cudownie, że wywalczyliśmy. Ale jednym ze skutków jest to własnie, że nasze dzieci też – też mają to samo prawo. I to od coraz młodszych lat. Odkąd zaczynają rozumieć. Siła stwierdzenia „bo mama mówi, ze tak ma być” nie ma swojej mocy sprzed 30 lat. Nie działa już nawet na wielu 11- latków.

I cóż się dziwić. Dzisiejsze dzieci kształtują swoją tożsamość w dużej mierze poza rodziną. Internet. Mądre, ale jednoczesnie ryzykowne narzędzie kształtowania naszej przyszłości.

A Ojczyzna? Ojczyzna, rozumiana jako wolność, suwerenność, bezpieczeństwo. Jakie jest zaczenie tego słowa teraz? Tej wartości, za którą miliony ludzi ginęło, cierpiało, aby tylko zachować swoją ojczyznę, swoją narodową tożsamość, odrębność od innych. Nawet małe państweka, które nie miały sił, aby walczyć z okupantem, miały swoich bohaterów, którzy oddawali zycie za to słowo – Ojczyzna.

Jakie ma ono znaczenie teraz? Hmm. Teraz, kiedy każdy chce mieć prawo studiować, gdzie chce, leczyć się, gdzie pojedzie, zamieszkać, gdzie mu się podoba. Kiedy prowadząć firmę w Polsce, wielu wybiera poddostawców z dalekich krajów, ponieważ tak jest kozrystniej finansowo, jakościowo, czy jak kolwiek inaczej. Cały świat praktycznie jest dostępny. I to jest piękne. To jest wolność. Ale Ojczyzna w tym wszystkim zginęła. Czy to dobrze, czy źle? Nie chcę oceniać. Jest po prostu inaczej. Inaczej rozumiana wolność.

I honor. Pytałam ostatnio młodzież, jak rozumieją honor? Zupełnie nie czują tego słowa. Honor im się kojarzy z wojną, krwią, bólem. A któż w dzisiejszych czasach ceni takie wartości? Skoro jest tak łatwy dostęp do przyjemności? Czyżbyśmy ich nie umieli nauczyć, co znaczy honor? Albo może oni nie odczytali tej nauki tak, jak my ją odczytywalismy 30 lat temu.

 

„Wstążka i duch”

Słoneczny, leniwy dzień. Małe miasteczko. Przytulne i urocze. Słychać stukot obcasów kobiet na brukowanych  uliczkach, odgłosy rowerów i śmiech dzieci bignących do szkoły. Choć nieco uśpione popołudniową siestą, jest pełne turystów o tej porze roku.

Wąskie, kamienne uliczki zdobią donice kolorowych kwiatów wystawionych w oknach przez gospodynie. Malwy na ścianach budynków. A między nimi sklepik. Galeria codzienności. Kawiarenka zapachów. Z wąskim wejściem i małym okienkiem obrośniętym kolorowymi powojnikami, przez które widać cuda.

Nad wejściem, na wstędze wykonanej ze starego już drewna, ktoś wyrzeźbił lata temu napis  „Wstążka i duch”.Nikt nie wie dlaczego. Tak po prostu. Tak się zaczęło. Od tego napisu, zanim cokolwiek pojawiło się w środku. Och! Nie. Wcześniej były dwa schodki kamienne.  Nierówne. Z wyżłobionym zagłębieniem na stopy w środkowej części. A kamień wygładziło tysiące stąpnięć tych, którzy poszukiwali czegoś, co to miejsce oferowało ludziom przez dziesiątki lat.

Wchodząc do środka, jest tak, jakby się przekraczało bramę do innego świata. Dużo różności. Kolorowo. Fiolet i zieleń. Biel i czerń. Ciemne drewno. I zioła. Sztuka użytkowa, lokalne rękodzieło, figurki zamorskich bogów, pomieszane z rzeczami potrzebnymi do zwykłej codzienności. Ale każda rzecz inna, każda jakby miała duszę, jakieś ręce ją trzymały, przygotowały, zdobiły, tchnęły życie w najmniejszy element tego świata galerii.
W głębi kredens. Stary, drewniany, piaskowany kredens koloru bielonego drewna. A w nim buteleczki z nalewkami  na spirytusie i te na różne dolegliwości – bursztynowa, lawendowa i cała łąka przetworzona na kropelki, plasterki i zapachy kwiatów z pobliskich pól, ale i odległych Indii, czy innych azjatyckich zakątków. Kredens jest duży, jak dumny paw na środku galerii, przystrojony wiązkami lawendy i kocimiętki,  skrywa tajemnicę dobrego życia.
Tuż obok rozłożystego mebla – kawiarka. Ta z kolei, koło bielonego kredensu, wygląda, jakby przez lata spoczywała na dnie oceanu, a woda wygładziła nierówną drewnianą formę i oczerniła węglem. Kilka słojów z kawą sprowadzoną z daleka. Zaś pod oknem, dwa stoliki przykryte serwetkami wyszydełkowanymi przez Nią. Przy nich krzesełka, a każde inną historię ma.
Na stolikach dwie tace ciasta domowej roboty, przywiezione z rana przez Właścicielkę. Duże kwadratowe kawałki puszystego sernika kuszą niezmiernie. Dla wielbicieli oryginalnych smaków też coś przygotowała – zapach karmelu, migdałów i miodu, delikatnie unoszący się nad drugą paterą, przyprawia o słodkie wrażenia od samego widoku.
I nad tymi zapachami, kolorami, króluje Ona.
Krąży od rana pomiędzy dziesiątkami cudowności, przestawia, poprawia, poleruje. I uśmiecha się tajemniczo. Do swoich myśli i do swojego małego królestwa.
Dziś w jedwabnej, liliowej sukience, zdobionej ręcznie malowanymi białymi różyczkami. Materiał układa się miękko ma biodrach, piersiach, a duży dekolt przysłaniają tylko pojedyncze ciemne pukle, wysuwające się z upiętych, jakby niedbale, na szyi włosów.

Już czas.
Otwiera szeroko drzwi galerii. Zaprasza uśmiechem i blaskiem oczu. Dużo obcych ludzi, podróżujących przez to miasteczko, kupuje jej skarby, zgromadzone od lokalnych artystów czy przywiezione tu z dalekich stron. Wszystko starannie wyselekcjonowane, niepowtarzalne. Przybyli dziękują, czasem zamawiają kawę dla odprężenia i słuchają jej opowieści o lawendowych polach w pobliżu, o smakach zamorskich miejsc, skąd sprowadziła mikstury, umiejące zamieniać smutek w radość.

Ale nie oni są treścią życia tego miejsca. Raczej Ci, co przychodzą tu regularnie. Ci, co przychodzą tu dla Niej. Pije z nimi kawę i częstuje swoimi nowymi, słodkimi odkryciami. Siada z nimi lub układa suche bukiety i słucha. O życiu, o pracy, pieniądzach, boleściach, zdradach i szczęściu. Uspokaja ich jej głos i to miejsce. Najbardziej w listopadowe ciemne popołudnia, kiedy życie w miasteczku zamiera, a tu, u Niej, w galerii, zawsze płonie ogień w kominku i roznosi się zapach dalekich stron i innego świata.

W te najbardziej słotne dni, wyjmuje karty, na co dzień głęboko ukryte w komodzie na zapleczu, aby osuszyć czyjeś łzy, czy uspokoić skołatane myśli.